Czasem blog może służyć wyższym celom niż dzielenie się kolejną recenzją kosmetyku czy opisem wrażeń z włosowej pielęgnacji.
Mamy Święta i możemy spędzać je radośnie wśród ukochanych, bliskich naszym sercu ludzi. Ania też tego pragnie. Chciałaby móc beztrosko cieszyć się świątecznym czasem razem ze swoim ukochanym Mężem, który jest dla niej całym światem.
Niestety w chwili obecnej właśnie ten świat wali się w posadach.
Mój mąż, Sławek choruje na to, na co nikt by nie chciał chorować. Złośliwy nowotwór mózgu – glejak Astrocytoma anaplastica, III stopień złośliwości.
Sławek jest już po dwóch operacjach mózgu i stoi przed ostatnią w swoim życiu szansą. Przed pierwszą operacją lekarze byli dobrej myśli, guz był szybko wykryty i nie był zbyt duży.
Druga operacja to był dla nas cios – pojawiły się bóle głowy, które nasilały się i występowały coraz częściej. Podczas jednego z bardzo silnych bólów głowy wezwałam pogotowie, natychmiast zabrano Sławka na SOR, zrobiono rezonans i zapadła diagnoza – wznowa.
Guz był bardzo duży, a lekarze nie wiedzieli, czy podjąć się operacji, czy tylko poprawić komfort życia. Tak powiedzieli, nie wierząc już, że można trwale mu pomóc. Zapadła decyzja o operacji, ale rokowanie nie było pomyślne. Może wystąpić afazja, częściowy niedowład, może straci pamięć…jeśli wszystko się powiedzie. Jak to, jeśli się powiedzie? Jak to? Lekarz mówił, patrząc w podłogę, a ja nie potrafiłam opanować łez. Takiego bólu, jaki wtedy czułam, takiego strachu, bezsilności nie czułam jeszcze nigdy i nawet nie jestem w stanie opisać, jak straszny może być strach o życie kogoś, kogo kocha się ponad wszystko.
Operacja trwała sześć godzin, to były najdłuższe godziny w moim życiu. Godziny pełne obaw, ale też nadziei, bo nie mogłam pozwolić, żeby mnie opuściła. Każdy lekarz idący korytarzem szpitala mógł przynieść dobrą nowinę lub… nawet nie chciałam o tym myśleć.
W końcu się doczekałam lekarza, który uśmiechnięty szedł w moim kierunku – to mogło oznaczać tylko jedno… żyje! Sławek po operacji wybudzał się naturalnie, aby organizm mógł się zregenerować i ku wielkiemu zaskoczeniu lekarzy mówił, nie stracił pamięci, logicznie odpowiadał na pytania, nie nastąpił żaden niedowład. Bardzo szybko wracał do sił – to było jak cud i to nie tylko dla mnie, ale też dla lekarzy, którzy przychodzili porozmawiać, zbadać i powrót Sławka do zdrowia obserwowali z dużym zdziwieniem, ale też radością. Po kilku tygodniach od operacji Sławek przeszedł radioterapię i chemioterapię skojarzoną. Bardzo dobrze znosił leczenie, a wyniki MRI potwierdzały, że nic złego się nie dzieje.
Przez pięć lat żyliśmy szczęśliwie i jedynie przed kontrolnym rezonansem pojawiał się niepokój, obawa, ale później radość, bo diagnoza była zawsze ta sama – brak wznowy.
Tak było aż do października tego roku…
Kolejny rezonans, niepokój, który zawsze nam towarzyszył, ale przecież będzie dobrze. Będzie dobrze, bo zawsze jest. Tym razem nie było.
Wynik i to, czego panicznie się bałam i nigdy nie chciałam zobaczyć – podejrzenie wznowy. Niedowierzanie, przerażenie, milion myśli w głowie, tłumaczenie sobie, że podejrzenie to przecież nie wznowa, to tylko podejrzenie i wcale nie musi oznaczać najgorszego.
Pilna konsultacja z neurochirurgiem, który po przejrzeniu płyt z badaniami niestety potwierdził, że wznowa jest, a guz nie jest operacyjny. Zbyt duże ryzyko uszkodzenia ważnych ośrodków w mózgu, nie będzie operacji, nie tym razem, tym razem operacja się nie uda. Lekarze się jej nie podejmą. Następny krok to pilna wizyta u onkologa i chemia – tylko chemia, bo radioterapii być nie może. Zbyt duże ryzyko uszkodzenia okalających guza tkanek.
Chemia, tylko chemia, która przy odrobinie szczęścia może opóźniać wzrost guza i wydłużyć życie mojego Męża. O ile je wydłuży, tego nikt nie jest w stanie nam powiedzieć – miesiąc, rok, może troszkę dłużej. Niestety chemioterapia jest jedyną metodą leczenia, jaka w Polsce dla nas istnieje. Leki, które odwlekają to, czego najbardziej się boję, o czym nie chcę nawet myśleć. Znalazłam klinikę w Monachium i lekarzy, którzy po przejrzeniu pełnej dokumentacji medycznej Sławka podjęli decyzję i poinformowali nas, że terapia protonami w przypadku Sławka jest jak najbardziej wskazana i oni się jej podejmą.
Lekarze chcą leczyć i to szybko, aby guz się nie rozrastał, bo to bezpośrednio zagraża życiu, Sławek bardzo chce być leczony, ale jest pewien problem – pieniądze.
Koszt terapii jest gigantyczny, terapia nie jest refundowana, a my takiej sumy nie posiadamy i sami nie damy rady jej zgromadzić, dlatego proszę o pomoc w uzbieraniu pieniędzy na leczenie mojego Męża.
Sławek to dzielny facet i wygrał już kilka potyczek o własne zdrowie na przekór złym rokowaniom i zapowiedziom lekarzy, na przekór statystykom, ale przed nim kolejna walka.
Ja wiem, jak to jest tracić najbliższą osobę, a Ty, mam nadzieję, że nigdy się o tym nie dowiesz i tego nie doświadczysz. Tego życzę Ci z całego serca na te Święta. A teraz proszę, proszę, najbardziej jak tylko potrafi kochająca żona, dla której Mąż jest całym światem. Pomóż mi zgromadzić potrzebną na leczenie kwotę i zatrzymać mojego Męża na ziemi, nie pozwól, żeby odszedł...
-----------------------------
Pozwólmy przemówić naszemu sercu ludzkim głosem i wspomóżmy Anię w walce o jej ukochanego. Niech kolejne Święta będą dla nich czasem pełnym miłości i wspólnego szczęścia. Oby nigdy już ta choroba nie spędzała im snu z powiek.
Wzruszyłam się jak cholera.
OdpowiedzUsuńWpłacamy oczywiście również coś od nas
: (
Bardzo się cieszę. Wiedziałam, że mogę na Was liczyć! :*
UsuńUdostępniłam stronę z siepomaga już kilka dni temu... Sama siedzę w tym środowisku, wiem, jak walka z rakiem może być ciężka... Mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze, cały czas trzymam za takie osoby kciuki!
OdpowiedzUsuń*: *: *: *: *:
OdpowiedzUsuńCudowna jesteś, że dajesz Ani trochę miejsca na swoim blogu :D
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem po prostu nie można inaczej :)
UsuńSama właśnie przeżywam raka bardzo bliskiej mi osoby. Cały czas mam nadzieję, że po prostu wszystko wróci do normalności i będzie tak, jak dawniej. Trudno uwierzyć, że istnieje taka choroba, która z dnia na dzień potrafi od środka człowieka po prostu zniszczyć. Trzymam kciuki, że wszystko się ułoży Ani i jej mężowi! Najważniejsze, to myśleć pozytywnie i działać, działać!
OdpowiedzUsuńTe osoby zasługują na pomoc!
OdpowiedzUsuń