Dzisiejszy post miał być tak naprawdę artykułem dla pewnej firmy kosmetycznej. Był to jedyny tekst, nad którym byłam w stanie się skupić po powzięciu informacji o zdrowiu Gieny...
Naiwnie jednak uwierzyłam, że może być neutralny, bez "lokowania produktu" w jego treści.
Niestety - promowanie innych marek poza tą jedną nie wchodzi w rachubę. Zdecydowałam zatem nie edytować tekstu tylko opublikować go tutaj, dla Was. W końcu praca nad nim zajęła troszkę czasu i efektami wolę jednak podzielić się z Wami niż zmieniać tekst pod czyjeś dyktando :)
Tekst jest obszerny, więc dzielę go na dwie części aby Was nie zanudzić :) Gotowi? To jedziemy z tym koksem :)
* A Ci, którzy nie widzieli - z Gieną coraz lepiej a na pewno z jej apetytem :)
Zdarzało Ci się spojrzeć w lustro
i powiedzieć dobitnie „Nie może tak być…Czas wreszcie wziąć się za siebie.”?
Mi też.
Zaczynamy zatem przygodę z
peelingami, maseczkami, odżywczymi kremami lub…Szukamy cudownych rad na forach
internetowych czy damskich portalach. Coraz częściej możemy spotkać się tam z
tematem pielęgnacji według Azjatek.
„Mają piękne cery” – myślisz
sobie. Zaraz jednak pojawia się zły doradca, który mówi, że to tylko zasługa
genów. Ale Ty nie poddajesz się i zaczynasz zgłębiać temat.
Czytasz, czytasz i…odpuszczasz.
Dlaczego?
·
* Bo to zbyt skomplikowane.
·
* Musiałabym chyba z łazienki nie wychodzić aby
przeprowadzać te wszystkie rytuały.
·
* Szkoda mi życia upływającego wyłącznie na
mazianiu się kosmetykami.
·
* Nie wiem gdzie znaleźć te wszystkie kosmetyki.
·
* Nie stać mnie na to.
Czy to znaczy, że jesteś marudą?
Nie :)
W Azji model rodziny różni się od
tego, z którym mamy do czynienia w Polsce (aczkolwiek nie wszędzie). Tam
głównym żywicielem rodziny jest mąż, kobieta zaś ma dbać o dom, dzieci
i…siebie. W naszym kraju mamy do czynienia całkowicie z innym podziałem
obowiązków. Najczęściej obydwie strony pracują na pełne etaty, po pracy zajmują
się dziećmi a obowiązki domowe w większości przejmują kobiety. Dodatkowo
wszystko za najniższą krajową pensję. Czy zatem jedynie możesz pomarzyć o
Azjatyckiej pielęgnacji?
Nie.
Ja również wpasowuję się w
przedstawiony wyżej Polski Przeciętny Model Rodziny. Może zarabiam troszkę
więcej niż najniższa krajowa, ale mam na głowie kredyt. Może nie mam dzieci,
ale mam kota i szynszyla, które również są w pełni absorbujące. Mam jedno
szczęście – Męża, który pomaga mi we wszystkim. Jednak do typowej Azjatki jest
mi daleko.
Azja i ich rytuały pielęgnacyjne
zawsze mnie fascynowały. Nie potrafiłam jednak w pełni ich odwzorować, nie
miałam takiej możliwości. Zainwestowałam zatem w „Sekrety urody Koreanek” (KLIK),
poświęciłam trochę czasu na poznawanie tajników pielęgnacji oglądając różnego
rodzaju tutoriale czy czytając artykuły bądź fora. Tak czy inaczej również w
tej kwestii postanowiłam wdrożyć swoją zasadę: „Dopasuj metodę do siebie a nie
siebie do metody” :)
Czy w tym przypadku również zdało to egzamin?
Zapraszam dalej :)
Oczyszczanie + tonizowanie
O wieloetapowym oczyszczaniu cery
słyszałyśmy, prawda? Azjatki myją twarz najpierw specjalnym olejkiem
poświęcając dużo czasu na masaż a dopiero następnie delikatnym żelem/pianką.
Potem w ruch idzie tonizowanie. Cenowo jak to wygląda? Sporo...
Polskie odpowiedniki olejku myjącego możemy odnaleźć, ale często są one na
parafinie i potrafią więcej nieść ze sobą szkody niż pożytku. Poza tym przed
wyjściem do pracy raczej nie mamy czasu na kilku lub kilkunastominutowy masaż.
Jak zatem robię to ja?
Mocniej koncentruję się na
demakijażu, czyli oczyszczaniu wieczornym. Rano na mojej skórze widnieje lekki
krem nawilżający z nocy, krem pod oczami oraz sebum, które zdążyło się
wydzielić podczas snu. Twarz na dzień dobry przecieram zatem moim ulubionym
płynem micelarnym z BeBeauty a następnie myję żelem micelarnym również z
BeBeauty (KLIK) :)
No cóż…jestem zwolennikiem znanego wszystkim sloganu ”Jak nie widać różnicy to
po co przepłacać?” :)
Tonizowanie kończę wodą różaną,
jakimś hydrolatem, czy delikatnym, łatwo dostępnym tonikiem. Teraz planuję
zrobić swoją wodę ryżową – podobno sekret Azjatek :)
Wieczorne oczyszczanie jest odrobinę bardziej skomplikowane, ale
nie za bardzo :)
Zaczynam od zmycia makijażu oczu (jeśli go mam) płynem dwufazowym do demakijażu
(obecnie stosuję ten z Rival de Loop, dostępny w Rossmannie) a następnie
przechodzę do masażu twarzy czystym olejem kokosowym. Gdy się spieszę to samym
olejem masuję przez ok. 10 sekund a następnie moczę ręce i taką „emulsją”
masuję twarz przez kolejne ok. 30 sekund. Gdy mam więcej czasu lub potrzebuję
relaksu, wtedy trwa to odrobinkę dłużej :)
Następnie twarz myję albo żelem
micelarnym z BeBeauty lub…mydełkiem Aleppo (KLIK). Powiesz, że mydło jest drogie? Może
w porównaniu do żelu z Biedronki tak, warto jednak zaznaczyć, że ja używam go
prawie codziennie, minął rok, a ja nawet nie zużyłam połowy kostki. Wydajnością
nadrabia bez dwóch zdań, więc cena do jakości i wydajności – śmieszna :)
Tonizowanie tak, jak przy
poranku.
Pielęgnacja właściwa
Tutaj zaczynają się schody,
prawda? Słyszałaś o tych wszystkich esencjach, lotionach, serach, kremach,
żelach, ampułkach…
Aż w głowie się kręci :)
Czy da się to uporządkować?
Oczywiście.
Po raz kolejny u mnie pielęgnacja
poranna i wieczorna różnią się od siebie.
Rano, na skórę jeszcze wilgotną po tonizowaniu nakładam żel.
Obecnie jest to arnikowy, łatwo dostępny w aptece. Moim faworytem przez wiele
miesięcy był jednak ślimakowy od Mizona (KLIK). Zamiast tych dwóch kolegów możemy
jednak nabyć np. żel aloesowy, który również sprawdzi się w tej roli. Po żelu
ląduje u mnie serum z kwasem migdałowym od Bielendy (KLIK).
Wiem – wydatek 30 zł tylko
na ten jeden kosmetyk, gdy w planach jest jeszcze kilka, może być zbyt duży. Ja
jednak używam go, bo rzeczywiście trzyma moją cerę w ryzach, poza tym starcza
mi na ok. 2 miesiące, więc wtedy cena ta już tak nie poraża. Kiedy jednak go
skończę pędzę czym prędzej po serum dla trądzikowców z kwasem salicylowym od
Isany :)
Podobno jest genialne i chyba ponad połowę tańsze od Bielendy. Możecie zatem
ruszać od razu po niego.
Po serum czas na krem pod oczy.
Tutaj nie mam zbyt wielkiego doświadczenia, bo zaczęłam kosmetyki te stosować
dość niedawno. Genialnie sprawdził się jednak u mnie biało – czerwony kremik od
Rival de Loop, który po promocji kupiłam za szaloną kwotę ok. 3 zł :)
Potem czas na delikatny krem. U
mnie obecnie w tej roli sprawdza się lekki krem brzozowy od Sylveco. Wiem –
jego cena to ok. 30 zł jednak uwierzcie mi – mam go ponad 2 miesiące i zużyłam
może 1/3. Jeśli nie chcecie takiego wydatku to Rival de Loop ma w swojej
ofercie delikatny krem nawilżający. Oceniła go bardzo pozytywnie Kascysko i
prawdopodobnie wcześniej czy później trafi on w moje łapki.
Wieczorem również na skórę wilgotną po tonizowaniu w ruch idzie
mieszanka na dłoni żelu arnikowego oraz odrobiny oleju. U mnie obecnie z pestek
moreli. Wklepujemy w twarz, następnie nakładamy krem pod oczy a na koniec
aplikujemy odżywczy krem. Jeśli skóra nie wymaga tak silnego zastrzyku – możemy
ponowić aplikację kremu lekkiego. Co 2-3 dni zamiast mieszanki i kremu stosuję
jedynie żel i Acnederm z kwasem azelainowym do walki z ewentualnymi
niespodziankami.
Na dziś to wszystko. Czy Wy
również lubicie tak kombinować? :)
P.S Dziś o 17.30 godzina "zero". Giena będzie poddawana zabiegowi we Wrocławiu. Pomóżcie mi trzymać za nią kciuki aby wszystko poszło po naszej myśli :)
Całuję Was,
Iwona.
W sumie lubię używać azjatyckie kosmetyki, ale jakoś żeby szaleć na ich punkcie pielęgnacji to raczej nie :) wolę swoje własne sprawdzone metody
OdpowiedzUsuńJa nie szaleję - dopasowałam ich pod siebie :)
UsuńCoś dużo znaczków i krzaczków powyskakiwało Ci w poście :P Cieszę się, że z Gieną już lepiej :) U mnie azjatyckie triki pielęgnacyjne wywołały zupełnie odmienny efekt - toniki powodują pogorszenie stanu cery, stosowanie żelu myjącego po olejkach wywołało totalne wysuszenie skóry (muszę najpierw myć twarz żelem, a potem olejami), a azjatyckie kremy BB spowodowały u mnie totalny wysyp :P Najzabawniejsze jest to, że normalnie nie mam problemów z cerą, ale od azjatyckich trików zaczęłam je mieć :P
OdpowiedzUsuńCo Ty mówisz? U mnie ani na kompie, ani na telefonie brak krzaczków...Ciekawe czy komuś jeszcze też się tak wyświetla...
UsuńTeż widzę krzaczki...
UsuńKurczę...zaraz sprawdzę :(
UsuńKrzaczki usunięte - wyświetlały się w przeglądarce Explorera a w Mozilli nie ;)
UsuńUżywałam Chrome, ale faktycznie już krzaczków nie ma :)
UsuńMoja pielęgnacja nie jest aż tak rozwinięta ;d demakijaż to tylko płyn micelarny i żel. Oleje mi nie służą :<
OdpowiedzUsuńKochana,cieszymy się, że ze zwierzątkiem już lepiej ;*
:*:*:*
UsuńJestem świeżo po lekturze tej książki i mam mieszane uczucia... Jak poukładam to sobie, to pewnie coś o niej napiszę :)
OdpowiedzUsuńMnie czysty olej kokosowy zapycha, a do mycia twarzy używam olejku do mycia dla dzieci z Ziaja - jest wersja bez parafiny i z bardzo przyjemnym składem :) Aktualnie szukam fajnego serum, ale nie mogę się na nic zdecydować- zainteresowałaś mnie Isaną :) Przymierzam się też do OCM, ale z parówką zamiast ręcznika :)
Tym olejkiem mnie zaciekawiłaś :)
UsuńMyślę że uda mi się w przyszłym tygodniu napisać recenzję, więc zapraszam :)
UsuńOoo...będę wypatrywać :)
UsuńTrzeba uciec do Azji żeby mieć więcej czasu dla siebie :D Dobrze, że słodzisia wraca do siebie :)
OdpowiedzUsuńNapracowałaś się przy tym wpisie :)
OdpowiedzUsuńMiałam kiedyś ten krem RdL, ale był neutralny. Krzywdy nie zrobił, ale specjalnych właściwości również nie wykazał.
Dziękuję, że dostrzegłaś pracę :) :*
UsuńOczyszczam buzię dokładnie tak jak Ty, ale jakiś czas temu przeczytałam u Azime, że nie powinno się po oleju używać dodatkowego myjadła, nie powiem, zgłupiałam trochę.
OdpowiedzUsuńU mnie brak mydła po oleju nie wchodzi w grę :) Tak mi służy najlepiej :)
UsuńByć może Azime używa oryginalnego olejku myjącego, który pozostawia po sobie uczucie czystości. Sam olej kokosowy pozostawia jednak tłuszcz, który trzeba dodatkowo domyć ;)
Co prawda książki nie czytałam ale stosuję podobne kroki do Ciebie, jedynie na różnych produktach, no może nie nakładam żadnego żelu przed serum :D
OdpowiedzUsuńW życiu nie dałabym robić codziennie dziesięciominutowy masaż twarzy. Ale taki szybciutki masaż olejek kokosowym mogłabym wypróbować. Może to będzie jakiś sposób, by wykończyć jego wielki słój.
OdpowiedzUsuńJa kokosa uwielbiam i zużywam słój za słojem :) Jest genialny do wszystkiego - włosów, twarzy, ciała, jako wzmacniacz do rzęs, nawilżacz do skórek paznokci a także do...smażenia :) U mnie idą jego hurtowe ilości :)
UsuńPare razy przymierzałam się do Azjatyckiej pielęgnacji, jednak moja okrojona wersja zdecydowanie mi wystarcza i czasowo też jest ok :)
OdpowiedzUsuńNice post!
OdpowiedzUsuńI`m following ur blog with a great pleasure!
Please join me - http://sunnyeri.blogspot.com
https://www.instagram.com/sunnyeri/
Bardzo fajny post, dobrze, że go opublikowałaś :) Moja pielęgnacja wygląda dość podobnie, z tym, że kokosowego nie używam do twarzy, bo jednak mnie zapycha, ale za to olej z pestek moreli jest cudny :)
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu testuję azjatyckie kremy BB i słynne maski w płachcie, oczyszczanie olejami raczej mi nie służy, mam cerę mieszaną w kierunku tłustej, skłonności do zapychania. Na myśl o używaniu olejów aż się wzdrygam... Myślę, że można z azjatyckiej pielęgnacji zaczerpnąć pewne nawyki i dostosować do swoich potrzeb :)
OdpowiedzUsuńJa mam kilka azjatyckich kosmetyków od Pati i pasują mi.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze że z Gienią jest lepiej.
Buziaczki
„Dopasuj metodę do siebie a nie siebie do metody” - to moje moto pielęgnacyjne też :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się spodobał pomysł z masażem twarzy olejem kokosowym.
oczyszczanie serio duże daje ale dobre oczyszczanie ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst:) Wypróbuję masaż z olejem kokosowym, ale jestem ciekawa czy nie będzie zapychał mieszanej cery.
OdpowiedzUsuńNapisałam podobny tekst o koreańskiej pielęgnacji :)Samą pielęgnacją jestem zafascynowana jednak książka nie przypadła mi do gustu.
OdpowiedzUsuń