Kiedy piszę dla Was ten tekst – siedzę w przyjemnym hotelu
na obrzeżach Krakowa, w którym niestety zapowiadanego wi – fi brak, więc tworzę
offline. Z tego też względu tekst pewnie zostanie opublikowany dużo później, bo
nie mogę Was przecież zagadać bez zdjęć :)
A do opowiedzenia mam sporo i wolę to zrobić na jeszcze
żywych emocjach. Wtedy będziecie mieć większy ubaw :)
Bilety na koncert ukochanego Green Day zakupiliśmy z J. miesiące temu. Nie poraziła nas świadomość ewentualnych biednych Świąt Bożego Narodzenia i zębów w ścianę przez miesiąc. Po prostu musieliśmy tam być! A że dołączyli się jeszcze moi rodzice to zapowiadała się całkiem niezła zabawa.
Udało się wszystkim zorganizować na czas, nie zapomnieliśmy
nawet biletów (o dziwo!) i pełni radosnego oczekiwania gnaliśmy sobie A4 kiedy
po ok. 180 km, w okolicach Góry Św. Anny
J. odcięło wspomaganie kierownicy.
Siadł alternator.
Kiedy J. dokopał się pod maskę okazało się, że poluzował się
pasek klinowy. J. razem z moim Łojcem stali i próbowali dokonać naprawy na
miejscu (a było kilka dobrych stopni poniżej zera), co niestety nie przyniosło
spodziewanego efektu.
Pozostało jedno – pomoc drogowa.
Pan przyjechał na miejsce, miły
człowiek, który dowiózł nas kilka km do mechanika i pożegnał z uśmiechem na ustach.
Za 250 zł.
U mechanika wydało się, że poszedł napinacz. Kompletu
napinacza i paska nie było na stanie, szef musiał dokonać zakupu. Po kwadransie
wrócił z dwoma różnymi kompletami, z których mieliśmy wybrać sobie jeden, bo nie byli pewni który będzie pasować.
W pewnym
momencie nad naszą biedną białą księżniczką pochyliły się 4 głowy i wyglądało to
niczym dokonywanie operacji na otwartym sercu...
J. będąc w posiadaniu pakietu internetowego szybko doszukał
się informacji, że komplet napinacza z paskiem kosztuje max. 150 zł, za robotę
niech policzą ok. 100 zł…Więcej niż 300 zł wziąć nie powinni. Pełni radosnego oczekiwania (moje trochę
zamazywały spływające po policzkach łzy i zagłuszało zgrzytanie zębów) po ok.
40 minutach usłyszeliśmy wyrok (po wcześniejszych ożywionych naradach tęgich
głów w kantorku) - 450 zł.
Po pytaniu J. i Łojca mojego: „Ile?” (dobrze widzicie – bez
wykrzyknika) zeszli do 400 zł. J. poprosił o dostęp do faktury zakupu,
wyjaśniali, że szef kupił 2 komplety i one oba kosztowały 300 zł a nie jeden.
Pan początkowo przemawiał nie do końca zrozumiałą gwarą. Jednak gdy rzucił
papierami, zaczął kurwować, pierdolić, wyzywać i grozić wykręceniem założonego
dopiero co napinacza – wtedy zrozumieli go wszyscy. Pan był w tym tak
wystudiowany i wyszkolony, że nawet ta cała gestykulacja wydawała się
wyreżyserowana.
No cóż.
Na Oskara nie zasłużył, ale zarobił 400 zł.
* Ja jednak osobiście myślę sobie, że takiemu Panu karma
wróci.
Na przykład jak dojdzie do intymnego zbliżenia z niebywałej urody
małżonką – w uszach będzie słyszał mój szyderczy śmiech, który nie pozwoli mu
dojść na szczyt własnych możliwości :)
Kiedy zmęczeni, zestresowani (szczególnie ja) i miotający przekleństwa (również ja)
dojechaliśmy do hotelu – okazało się, że zaraz musimy wyjeżdżać.
Gdy dotarliśmy na miejsce – naszym oczom ukazała się półkilometrowa kolejka, która na szczęście szybciutko zbliżała nas do celu. Przy
wejściu oznajmiono nam, że nie wpuszczą nas z plecakami ani z torebkami (małymi).
Nie wiem – chyba wyglądaliśmy na zamachowców, bo inni na koncercie z plecakami śmigali...
No cóż – to pewnie przez 5 różnych pomadek (tak – Golden Rose
zawsze na straży).
Przy korzystaniu z toalety przed koncertem rzeczywistość
podbiegła kolorem czerwieni, gdy puściła mi farba z otworu nosowego. No ale cóż
– czas zająć wreszcie miejsce docelowe…
Po klapnięciu na tyłkach zostaliśmy zaszczyceni wysłuchaniem suportu,
który niestety publikę nie do końca rozgrzał i wszyscy oczekiwali na
zakończenie ich występu.
Po tym czasie sytuację próbowała ratować ludzka
maskotka różowego króliczka sztuk 2, co troszeczkę polepszało sytuację.
Kiedy czekaliśmy na rozstawienie sprzętu gwiazdy wieczoru
nagle z cudownego, przestrzennego nagłośnienia popłynęły słodkie niczym
miód dźwięki „Bohemian Rapsody” zespołu Queen, które mnie ścisnęło za serce a
wszystkim rozgrzało gardła.
Po kilku chwilach pojawili się magicy z Green Day…
I w tym momencie odpłynęły wszystkie smutki, żale i
zgryzoty.
Nawet cwany mechanik przestał mnie obchodzić.
W pierwszym
momencie ścisnęło mnie za gardło z totalnego wzruszenia, że wreszcie mogłam ich
zobaczyć aby za chwilę wydzierać się wniebogłosy razem ze wszystkimi :)
To było niesamowite wydarzenie. Nigdy nie byłam świadkiem
takiej charyzmy na scenie, wokalu, artystycznego show i kontaktu z fanami w jednym. Tego się
nie da opisać – to trzeba zobaczyć a najważniejsze być tam razem z nimi.
Dla Was
przeczytanie o tym jak Billie zapraszał fanów na scenę aby śpiewali razem z nim
lub poprosił chłopaka z publiczności o zagranie 3 akordów na gitarze, którą
mu potem podarował może nie nieść ze sobą wielu emocji. Uwierzcie jednak - to było bezcenne...
A w tym wszystkim są tacy normalni. Tyle z siebie dali
oczekując tylko energii z sali, którą karmili się niczym bogowie ze
starożytnego Olimpu. Te chłopaki mają po przeszło 40 lat, ale tego
pierdolnięcia w duszy mógłby im pozazdrościć niejeden nastolatek.
Ja wiem tylko jedno. Jeśli kiedykolwiek pojawię się jeszcze
na koncercie gwiazdy podobnego formatu – muszę być na płycie przy samej scenie choćbym miała jeść tani gluten przez miesiąc :) Tam dopiero musi się odczuwać
jedność z artystą.
A na koniec kilka przemyśleń już po zakończeniu
wieczoru...
Scena na której grają chłopaki została zaprojektowana i pierwszy raz wykorzystana w teledysku do "Wake me up when September ends". Dzięki niej perkusista zespołu - Tre Cool jest jeszcze bardziej widoczny, co pozwala na uważniejszą obserwację jego indywidualnego show :)
Niesamowicie koncertowymi i wybornie zagranymi kawałkami okazały się: "St Jimmy", "Jesus of Suburbia" oraz tak bardzo wpisujący się w aktualne nastroje w Ameryce "American Idiot".
Na zakończenie pobytu w Krakowie mój humor ostatecznie poprawiła randka z gołębiami, które chyba jednak zapałały do mnie sympatią.
Do mnie i ziarna...:)
Uwielbiam czytać o tym, że ktoś spełnienia swoje marzenia :)
OdpowiedzUsuńJa też - szczególnie jak komuś nie poszło to gładko :P
UsuńBardzo lubimy Green Day... Choć serca oddaliśmy Queenowi :)
OdpowiedzUsuńPS Zapraszamy do nas na konkurs.
Queen wszystkim poruszył serca :)
UsuńFajnie, że mogłaś spełnić swoje marzenia, a wiem że taki koncert to spore przeżycia bo sama nieraz jeżdziłąm na koncerty. Widzę jednak, że podróż do najprzyjemniejszych nie należała, ale pociesz się, że łatwe podróże bez przygód szybko się zapomina, a ta z pewnością pozostanie we wspomnieniach:)
OdpowiedzUsuńTutaj masz całkowitą rację :)
UsuńA na jakie koncerty jeździłaś? :)
CUDOWNY POST! ZAZDROSZCZĘ WSPOMNIEŃ :)
OdpowiedzUsuńobserwuje i zapraszam: www.fancycares.blogspot.com
O kurcze z prawdziwymi przygodami !! Ach ta złośliwość rzeczy martwych !
OdpowiedzUsuńJednak najważniejsze że suma sumarum był super ! I marzenie odhaczone !
No niestety...Teraz w sumie (powoli) zaczynam się z tego śmiać, ale w sobotę byłam kłębkiem nerwów :P
UsuńPrzygody niesamowite. Te 4 stówy to mu pewnie czkawką wyjdzie ;) Najważniejsze, że zdążyliście na czas i mieliście dobrą zabawę :)
OdpowiedzUsuńTeż się cieszę, że udało się zdążyć. To najważniejsze :)
UsuńA 4 stówki wyjdą mu, wyjdą... Rzuciłam w końcu na niego "klątwę" ;)
Szczerze Ci powiem, że u mnie jeśli chodzi o koncerty to tylko na chęciach się kończy :) I nawet nie chodzi o pieniądze, bo on by się znalazły. Nie mam chyba zespołu czy artysty, który robiłby na mnie takie wrażenie. Lubię różną muzykę i kiedyś była dla mnie ważna, ale obecnie nawet nie mam czasu jej słuchać :) Twoja historia wpisuje się doskonale w powiedzenie, że jak się sypie to już wszytko :) Ale na szczęście całość skończyła się dobrze. Super, że udało Ci się spełnić marzenie i obyś następnym razem skakała pod samą sceną :)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że naprawdę chętnie poszłabym pod scenę, ale jeśli prześladuje mnie taki pech to mogliby mnie tam podeptać :P
UsuńOMOJBOZE
OdpowiedzUsuńNIEWIERZE
TEZTAMBYLAM
Przepraszam, ale nie spodziewalam sie ze jedna z moim ulubionych blogerek tez kocha ten zespol, a juz tym bardziej nie przyszloby mi do glowy, ze byla na tym samym, nawiasem mowiac, niesamowitym koncercie��
Jaki ten swiat jest maly!❤
w.
No co Ty gadasz! :D A gdzie miałaś miejscówkę? Ja tak strasznie żałuję, że nie byłam pod sceną, że aż strach :)
UsuńPięknie Ci dziękuję za te miłe słowa :* Nie spodziewałam się, że jestem "jedną z ulubionych" :) Poprawiłaś mi humor na cały tydzień! :D
Płyta, a dokładnie ee, chociaż teraz tego trochę żałuję. W gruncie rzeczy stałam tam, gdzie płyta a przez to, że zwłaszcza przy pierwszych kilku piosenkach było hmm agresywnie ;d To znaczy, jak to pod sceną ��, ale szczerze mówiąc miałam nadzieję, iż będzie trochę delikatniej. Nie było �� Przez drugą połowę koncertu stałam(chociaż nie wiem, czy to da się nazwać staniem, bo przez calusieńki czas każdy zmieniał położenie, co nie jest niczym dziwnym, biorąc pod uwagę te ciągłe skakanie i machanie) niedaleko końca tego hmm? wybiegu powiedzmy, a podczas King for a day, Still breathing i Forever now byłam naprawdę blisko! ❤ Ale tego, że zapłaciłam stówkę więcej za wejście o dwadzieścia minut wcześniej to sobie nie mogę darować :/ Tym bardziej, że mnie "zmiotła" dzika fala pełnych energii chłopów na samym początku �� Ale można się tego było spodziewać, bo jestem dość, powiedzmy, delikatna, a słaba kondycja też zrobiła swoje �� Reasumując ten przydługawy komentarz, może i nie widziałam wszystkiego tak, jak sobie życzyłam! ale to tylko potwierdza fakt, że "nakręcanie" się to nie jest dobra rzecz... ale ogólnie bawiłam się świetnie i myślę, że mogę powiedzieć, iż był to najpiękniejszy dzień w moim życiu ��
UsuńI cieszę się bardzo, że mój komentarz tak cię ucieszył (ah to masło maślane), pozdrawiam cię cieplutko i miłego popołudnia! ��
w.
No to tym bardziej przysiądę nad siłownią jak w tym roku uda się jeszcze pojechać na jakiś koncert ;D Też jestem delikatna, ale przypierniczyć potrafię xD
UsuńWidzę jednak, że tam jest nieźle...Dobrze wiedzieć to będę na przyszłość wyciągać wnioski :)
Slyszalam o tym koncercie,super,ze występ fajny i że sie dobrze bawiłaś ☺
OdpowiedzUsuńHihi - przede wszystkim cieszę się, że udało mi się na niego dotrzeć, bo do końca życia nie wybaczyłabym sobie a przede wszystkim mechanikowi :P
UsuńNiezłe koszty :P Takie jest życie :D
OdpowiedzUsuńNo cóż...Szkoda słów :P
UsuńJeeju zazdroszczę koncertu :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że na tyle im się u nas podobało, że jeszcze zawitają :)
UsuńBędziesz miała okazję nadrobić :)
Spełnianie swoich marzeń jest piękną sprawą, super!
OdpowiedzUsuńA im ciężej się to osiąga, tym człowiek bardziej docenia ;)
UsuńSzkoda, że podróż obfitowała w takie nieprzyjemne niespodzianki, ale najważniejsze, ze koncert był udany :)
OdpowiedzUsuńPatrzę na to pod tym samym kątem :)
UsuńNigdy nie byłam na koncercie, bo moja mama zawsze bała się, że stracę wtedy zdrowie albo i życie :P Teraz, kiedy nie mam już tych kilkunastu lat, a kilkadziesiąt (no, 2 z przodu :P) zazwyczaj nie mam jak się na koncerty wybrać - albo coś mi wypadnie, albo mnie nie ma na miejscu - no cóż, zrządzenie losu :P
OdpowiedzUsuńZa Green Dayem nie przepadam, znam kilka ich piosenek, ale nigdy mnie jakoś nie "porwali" :) Super, że spełniasz swoje marzenia, a co do mechanika - karma wróci :P
Ja akurat GDy kocham od dziecka :) W tym roku jednak na tej samej hali będzie inna moja miłość - Linkin Park :) Nie wiem tylko czy uda mi się uskładać na drugi taki wojaż :)
UsuńA mechanikowi mam nadzieję, że już wróciło :D